Marcin Blicharz zajmuje się pomocą osobom uzależnionym, znajdującym się w kryzysie, zaburzonym psychicznie. Jest prezesem Fundacji Nefesz, która prowadzi ośrodek leczenia uzależnień w Ligocie Polskiej. Pracuje również w Towarzystwem Pomocy im. św. Brata Alberta, gdzie odpowiada za streetworking, streetbus i prowadzi schronisko dla osób bezdomnych. Na co dzień jest mężem i ojcem.
Jak podkreśla, ma ogromny dług wdzięczności wobec Pana Boga i Jego Kościoła, za wszystko, co wydarzyło się w jego życiu. Bardzo dużo zawdzięcza również żonie, jej wielkiej mądrości i wsparciu. – Wszelkie moje działania na rzecz osób biednych, uzależnionych wynikają z tego, że moja żona na to pozwoliła i dobrze zdecydowała. To ma wielkie przełożenie na moje życie i na życie innych – podkreślał Marcin Blicharz.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Zaznaczał, że najbardziej poruszają go świadectwa księży i sióstr zakonnych, czyli to, co wydarza się na poziomie serca, bez radykalnych przewrotów, ale jak podkreślał, to niestety, nie jest jego historia.
Reklama
– Jeśli jednak nastąpiło spotkanie: człowiek – Bóg, to obojętnie jaka historia jest w tle, istotą jest zmiana, która się w człowieku dzieje. I to jest coś, co mnie bardzo dotyka. Mogę śmiało powiedzieć, że tak naprawdę nie powinno mnie tutaj być. Zacząłem używać substancji psychoaktywnych w IV klasie Szkoły Podstawowej. Klasyczna sytuacja – rodzice się rozwodzili, nie mieli dla nas czasu, a ja chciałem dogonić starszych kolegów. Byłem naiwnym chłopcem. Zaczęło się od papierosów. A finał był taki, że miałem strzykawkę w ręce i brałem heroinę. Mało nie umarłem na ulicy. Sytuacja uzależnienia to właściwie sytuacja bez wyjścia. Gdy jako nastolatek pojechałem do swojego pierwszego ośrodka odwykowego, w nadziei, że sobie ze wszystkim poradzę, tam po raz pierwszy dowiedziałem się od terapeuty, że będę uzależniony do końca życia. Wtedy od razu wyjechałem, bo stwierdziłem, że to nie dla mnie. I moje życie dalej się zapadało – opowiadał Marcin Blicharz.
I tak było do momentu, w którym spotkał ludzi głoszących Dobrą Nowinę. Przychodzili oni na dworzec i, jak podkreśla, to w nich zobaczył pierwsze znaki królestwa Bożego, czyli takie zachowania, których nie ma w świecie.
– Pewnego razu źle zrobiłem sobie zastrzyk z heroiny, spuchła mi ręka, miałem poważną infekcję, trzeba było to ciąć pod narkozą. I ci ludzie przyszli do mojej meliny, gdzie leżałem w mizernym stanie. Miałem receptę do wykupienia i oni wykupili mi tę receptę. Uderzyło mnie to, ale nie chodziło o zysk, lecz o to, że szybko zadziałali, byli w jedności. To był taki pierwszy znak, który zacząłem analizować. Przychodzili też i cały czas mówili mi jedną rzecz, że Jezus – którego wcale nie znałem – ma moc, że On żyje, że jest realny, obecny, że On może tę moją narkomanię zabrać. Co więcej, że ja nie muszę być uzależniony do końca życia. Mówili, że Jezus może mi dać nowe życie. Na początku to był dla mnie kosmos, ale chętnie ich przyjmowałem, bo gdy przychodzili, chciałem im kieszenie „czyścić”. Ale oni byli tak wyspecjalizowani, że nic tam nie zostawiali – mówił z uśmiechem Marcin Blicharz.
Reklama
Pewnego dnia Pan Bóg jednak zainterweniował w jego życiu i zmienił wszystko w nadprzyrodzony sposób. – Ten dzień spróbuję Wam opisać. Mówiłem to świadectwo setki razy i zawsze kosztuje mnie to wiele emocji, bo to dzień, w którym spotkałem realnego Jezusa, ale w sposób bardzo nadprzyrodzony. To był dzień, w którym wyszedłem ze szpitala psychiatrycznego z kolejnego detoksu. Przyszła do mnie Agnieszka ze wspólnoty, powiedziała, że będzie taka modlitwa i zapytała, czy chcę przyjść. Modlitwa odbyła się w mieszkaniu wynajmowanym przez ciemnoskórego misjonarza, który też był kiedyś uzależniony od heroiny – dzielił się Marcin Blicharz i opisywał sam moment modlitwy: – Zaproponowali mi modlitwę, na której doświadczyłem czegoś, co obrazowo opiszę. Ścięło mnie na podłogę. To była manifestacja jakiejś siły. Gdybym miał opisać czego doświadczyłem, to potężnej mocy Boga, po której natychmiast opuściły mnie wszystkie mechanizmy uzależnienia, zbierane od lat – dzielił się Marcin Blicharz.
Tłumaczył, że siła uzależnienia jest ogromna a uzależnieni dzielą się na dwie grupy: tych, którzy jeszcze nie chcą się uwolnić, bawią się. I tych, którzy chcą uwolnienia, na poziomie mózgu podejmują decyzję i podejmują terapię. Ale walczą z setkami problemów i mechanizmów i jest to dużo silniejsze od nich.
– Bardzo im współczuję. Nie wiem, dlaczego Pan Bóg uwolnił mnie w taki sposób. Kiedy wstałem po tej modlitwie, miałem świadomość, że spotkałem Boga Żywego w Jego potędze i ogromnej mocy, która wytarmosiła mnie po tej podłodze z jednego kąta w drugi. Ale wstałem i byłem wolny od wszystkiego. Tyle lat walczyłem, byłem w 11 ośrodkach, wszystko po to, żeby przestać, bo ja naprawdę chciałem przestać. Ale to było o wiele silniejsze ode mnie i prowadziło mnie w bardzo ciężkie grzechy: kradzieże, napady, żeby tylko tę działkę zdobyć, bo byłem nienasycony. Ale wtedy, kiedy wstałem z podłogi, wstałem już nasycony właściwą substancją. I zobaczyłem, że Bóg istnieje i że On prowadził mnie przez całe moje życie.
Po tym przełomowym momencie Marcin Blicharz wstąpił do wspólnoty HalleluJah, którą opiekował się wówczas ks. Andrzej Siemieniewski, późniejszy biskup. – Mam ogromną wdzięczność, że trafiałem na bardzo dobrych nauczycieli, którzy mnie wprowadzali w taki zdrowy Kościół, skoncentrowany wokół sakramentów – podkreślał i dodał: – Dzielę się tą moją historią i nigdy nie odmawiam Panu Bogu, bo może będzie to dla kogoś pomocne, kogoś zbuduje, wzmocni wiarę. Od kiedy spotkałem Jego, nigdy nie miałem tych piekielnych mechanizmów, z którymi walczyłem tyle lat. Jest jeszcze taka ciekawostka. Przez te wszystkie lata narkomanii i mojej tułaczki nabawiłem się wielu poważnych i nieuleczalnych chorób. I tak się zastanawiałem, dlaczego Pan Bóg ich nie zabrał, skoro przyszedł w takiej swojej sile tego wieczoru. Ja to oczywiście wiem, ale mówię pod kątem tego, że mamy czasem różne swoje oczekiwania wobec Pana Boga. Ale On jest dobrym pedagogiem i wie, co dla nas dobre. Byłoby nie w porządku, gdyby wszystko zabrał, bo to daje mi zrozumienie, że Pan Bóg zrobił przede wszystkim cud moralny, wyrwał mnie z tego śmietnika. I dzięki temu mogę teraz służyć innym.
